Spływ kajakowy
Autor: Małgorzata K. | Utworzono: 03 czerwiec 2014 | Kategoria: Artykuły 201426 maja 2014 r. – spływ kajakowy Panwią Małą
Wschód słońca: 4.29; zachód: 20.35.
Wyjazd: godz. 8.45; powrót: godz.20.50.
Dystans: ok. 14 km; czas: 4 godziny 35 minut.
Ahoj, przygodo!
Zachęceni udanym ubiegłorocznym spływem pontonowym Nysą Kłodzką daliśmy się skusić Andrzejowi O., by podjąć nowe wyzwanie – popróbować sił w „kierowaniu” kajakami, choć wielu z nas nigdy w nich nie siedziało! Ale co tam!
W świetnych humorach stawiliśmy się na miejsce zbiórki o 8.45. Pogoda cudna wbrew pesymistycznym zapowiedziom, że burze i deszcze. Kierunek: Krupski Młyn. W oczekiwaniu na wielka przygodę staliśmy pod rozłożystym drzewem, konsumując co nieco, Andrzej podzielił nas na dwójki. W końcu padła komenda: ku przystani!
10.50. „Instrukcja obsługi”, przypomnienie trasy, wodowanie, które już dostarczyło sporo powodów do śmiechu. Pierwsze wprawki w sterowaniu…
Cóż by tu dodać – woda, konary bądź korzenie drzew z niej wystające, łachy piachu, raz szybciej, raz wolniej, raz do przodu, raz wokół własnej osi…, drobne kłótnie, przetasowania, słońce, chmurki, czasem fotka, śmiech… Ból ramion?
13.45 – pierwsze przenosiny kajaków, bowiem dotarliśmy do niewielkiego progu wodnego. Panowie dziarsko wzięli się do pracy i już wkrótce płynęliśmy dalej.
14.05 – zachmurzyło się porządnie, gwałtownie powiało, zagrzmiało… Zdążymy przed deszczem i burzą?!... Tymczasem dopłynęliśmy do kolejnego progu wodnego, dużo mniej przyjaznego niż poprzedni. Czas na przenosiny kajaków nr 2. I znowu niezastąpiona praca naszych kolegów!
Wody jest znacznie mniej, więc nie tak szybko odpłyniemy w siną dal… Najpierw trzeba było „przepchać” nasze pojazdy – z każdej dwójki ktoś siedział w kajaku, a ktoś brodził w wodzie…
Potem jeszcze kilkakrotnie tak się działo. W końcu prawdziwie możemy krzyknąć: Ahoj, przygodo!...
Płyniemy, płyniemy, końca wyglądamy, o ognisku myślimy, aż tu „niespodzianka”! Pamiętna godzina 14.45… - jakieś pochylone drzewo, wystające gałęzie, próba ominięcia, by się nie nadziać i … WYWROTKA!!!… Wrażenie niesamowite, gdy kajak obraca się o 180 stopni…Zbyszku, dzięki za pomoc w „wypompowywaniu” wody z kajaka!
15.30 - w końcu meta: Świerkle. Wysiadamy, a do naszych uszu dociera niesamowite kumkanie żab! Wyciągamy kajaki. (Mietek poratował topielicę łykiem rozgrzewającego napoju, a potem peleryną. Dzięki, Mietku!) Z nieba spada obfity deszcz, a zaraz potem wychodzi słońce. Jest już 16.15 - nie mogąc się doczekać na busa, postanowiliśmy wyjść mu na spotkanie – ruszamy tyralierą na drogę, budzimy zdziwienie krów niespiesznie żujących trawę. Krótka podróż na miejsce biesiadowania, szybka zmiana odzieży, w końcu zasiadamy za stołami. Szkoda tylko, że nie jesteśmy sami – bawią się tu związkowcy pewnej instytucji. Zmilczmy może.
Andrzej nasz wyciąga smakołyki przez siebie przygotowane – chlebuś, smalczyk i przepyszne ogórki (kiszone oraz konserwowe), a do tego każdy otrzymuje opakowanego w folię ziemniaka owiniętego szynką w towarzystwie czerwonej i białej cebuli… Ach! Wspomnieć koniecznie trzeba o seksownym fartuszku, w którym nasz „mistrz kuchni” był odziany!
Pieczemy kiełbaski, integrujemy się, a pogoda ciągle cudowna. Dookoła las i polana, mały staw.
Związkowcy zniknęli, zostajemy sami. Cisza. W oczekiwaniu na ziemniaki robimy grupowe zdjęcia. W końcu zjadamy ze smakiem Andrzejowy specjał. Mniam!!! \Niespodziewanie spada ciepły, „letni” deszcz. Nadchodzi godzina odjazdu – 20.10. Świetny dzień!
Andrzeju, dziękujmy za wszystko : D